niedziela, 29 września 2013

Wieczorowo

Jesień.

Za oknem permanentnie szaro, co odczuwam nieznośnie boleśnie. Mogę spać 24h na dobę, motywacja gdzieś znikła, nie mam za bardzo weny. Mogłabym siedzieć owinięta w koc, popijać kakao i jeść. O tak, jeść. Mój organizm wyraźnie daje mi znać, że zbliża się zima i należy robić zapasy. Nawet nie jestem głodna. Tylko mam taką nieodpartą potrzebę jedzenia. Wrzucania w siebie kolejnych smacznych kąsków rzeczy, które staną mi na drodze. Tych jadalnych rzeczy.

Jednego dnia, kiedy świeciło słońce, zrobiło mi się lepiej. Obudziłam się sama z siebie nawet dosyć wcześnie, wyspana, w cudnym nastroju. Nie powiem, że nie mam energii. Raczej brakuje mi motywacji, żeby ją wykorzystać.

Taki niedźwiedź się we mnie budzi.

I nawet w robieniu biżu i rzeczy mniej praktycznych nie jestem tak produktywna. W sensie, dłubię sobie coś tam, ale nie są to twory jakoś specjalnie ambitne. Ot, żeby nie siedzieć bezczynnie. Dzisiaj wykończyłam wreszcie lalkę (doszyłam jej oczka i uszyłam sukienkę), filcową grę memo dla dzieci (zrobiłam na nią ładne pudełko, zastanawiam się, czy nie wykonać serii różnych popularnych gier w wersji filcowej) i piękną broszkę w kształcie kwiatu wyhaftowaną koralikami (to się chyba ścieg peyote czy jakoś tak nazywa). Jeszcze więcej skarbów czeka na sfotografowanie i pokazanie w moim magicznym kuferku (a inna część na wykończenie - do tego etapu zawsze najciężej mi się zabrać).

Jednym z takich skarbów jest ten perłowy komplet, który osobiście bardzo lubię. Daleko mu od prostoty, ale jednocześnie jest całkiem klasyczny. (:









A jak Wy sobie radzicie z tą niemrawą porą? (:

środa, 25 września 2013

To own an owl

Uwielbiam ten tytuł. Nie wiem czemu, może przez prostotę?
Właśnie siedzę na dworcu PKS w Krakowie ze swoim maleństwem. Czekam na autobus. Cały dzień biegania dał mi popalić, mimo, że czerwone buty na stabilnym obcasie są dosyć wygodne. Obok mnie trzecia już dzisiaj kawa. Próbuję przetrwać jeszcze półtorej godziny (: Potem przyjedzie autobus i mam cichą nadzieję skulić się gdzieś na siedzeniu.

Chciałam kupić tutaj musli bezglutenowe, ale nie znalazłam żadnego ładnego. Nie miałam też zresztą zbyt wiele czasu na szukanie, za dużo było d zrobienia.

Ale teraz mam chwilkę, więc mogę się podzielić z wami zwierzakiem - pokrowcem.





niedziela, 22 września 2013

Szydełkowy pokrowiec na netbooka

Kiedy kupiłam swoje maleństwo prawie rok temu, poszukiwałam dla niego również jakiegoś sensownego pokrowca. Jako, że moje wymagania i poczucie estetyzmu chyba nie odpowiadają temu, które prezentują producenci (w niektórych przypadkach nieodpowiednia okazywała się grubość mojego portfela ^^) postanowiłam znaleźć inne rozwiązanie.

Miałam w swoim pokoju trochę akrylowych motków w dość miłych kolorach. Próbowałam z nich zrobić narzutę, ale skończyło się na kilku patchworkowo-szydełkowych kwadratach i praca utknęła w miejscu. Część kwadratów sprułam i wyczarowałam...

To.

 
 




I jeszcze w trakcie tworzenia:


No i jeszcze moja żaba została wyróżniona w wyzwaniu Kreatywnego Kufra! ((((: Uwierzycie? (((:




niedziela, 15 września 2013

Koralikowe, pastelowe półcienie

Zakochałam się w koralikowaniu. Takie ładne rzeczy z tego wychodzą.
A że koraliki idealnie uzupełniają sutasz i jak widać w poprzednim poście, nadają się też do mieszania z wire wrappingiem... zagoszczą u mnie na dłużej.

Z tego kompleciuku jestem dumna: siedziałam i nawlekałam koraliki baaaaardzo długo, ale efekt - wart wysiłku. Mosiężne zapięcia idealnie do niego pasują. Łańcuszki też wykonałam sama w technice chainmaile.

Swoją drogą, chyba dużo bardziej lubię przy tego typu bransoletkach i w ogóle biżuterii mosiądz, niż srebro. Wydaje mi się bardziej elegancki. Ale może to tylko moje wrażenie.



 





sobota, 14 września 2013

Oh, deeeeer! vol.2

Wspominałam, że chodzi mi po głowie.
Więc zrobiłam.
Zrzut, parostek (żadne zwierzę nie ucierpiało! ^^) misternie opleciony miedzianym drutem. Trzy końcówki pomalowane złotą farbą. Wydaje mi się, że mogłaby być trochę ciemniejsza, ale w moim mieście ciężko jest cokolwiek dostać (kiedy się pytam o jedwabne motki, panie wywalają na mnie oczy, jakby nie sądziły, że coś takiego istnieje). Do tego sznur wykonany techniką szydełkowo-koralikową, którą ostatnio polubiłam bardzo.
Z racji tego, że sam element główny jest dosyć ekstrawagancki i odważny, przynajmniej jak dla mnie (chociaż kilka żon myśliwych, które go widziały, już sobie ostrzą na niego łapki ^^) przywieszkę i sznur można rozdzielić a sam sznur nosić jako coś na kształt obróżki. Zresztą, jej długość jest też dostateczna, aby owinąć sznurem nadgarstek dwa razy i stworzyć bransoletkę (:

Także, Wilk podziałała kompleksowo ^^

I nie wiem czemu, ale sam wisior jest duuuuuużo ładniejszy, niż na zdjęciach.









Wisior jest bardzo jesienny. I cieszę się, że znalazłam w sobie motywację, żeby go skończyć. Mimo, że przy okazji złamałam dwa paznokcie ^^

A jeszcze, jakby ktoś też miał pomysły na biżuterię z wykorzystaniem takiego naturalnego elementu, to chciałam powiedzieć, że mam ich więcej, są niedopary, wszystkie zrzuty, żadne zwierzątko nie ucierpiało przy pozyskiwaniu ich. Po prostu na jesień koziołki, jelenie i inne takie gubią swoje korony. 

I jest z czego wybierać (:



I tak przy okazji, jako że wire wrapping jednak:


czwartek, 12 września 2013

Idea.


Kiedy kupujesz od artysty/twórcy, kupujesz coś więcej niż tylko przedmiot/obraz. Kupujesz setki godzin porażek i eksperymentów. Kupujesz dni, tygodnie i miesiące frustracji i momentów czystej radości. Nie kupujesz tylko rzeczy. Kupujesz kawałek serca, cząstkę duszy, moment czyjegoś życia. A najważniejsze - kupujesz artyście więcej czasu, by mógł robić coś, co jest jego pasją.

Bless ya! (;

poniedziałek, 9 września 2013

Filcowo

Mam spore opóźnienia. Takie... trochę ponad tygodniowe względem pierwszego planu i około jednodniowe względem planu awaryjnego. Działam jak polskie PKP. Na szczęście to tylko wobec spraw osobistych, które jednak mimo wszystko dominują w tej chwili moje życie.
Przejmuję się nimi tak bardzo, że złe sny mi się zaczynają śnić.

Z racji tego, że ciągle nie miałam czasu sfotografować biżuterii, dzisiaj filcowe cosie, które zrobiłam na prośbę mamy. Jeden to pokrowiec na okulary, drugi - na telefon. Ten pierwszy lubię chyba bardziej (:





A w ogóle. Całe życie męczyłam się z cerą. Z rzekomym trądzikiem. No, może całe życie to przesada, ale bardzo długo. Liceum i studia co najmniej. W gimnazjum chyba też, jeśli mnie pamięć nie zwodzi.
Okazało się, że jestem po prostu uczulona na gluten... Po latach wypróbowywania leków, pigułek, kremów i innych szamańskich sztuczek... Wystarczyły trzy tygodnie bez glutenu i jedno śmieszne mydełko z oliwek a mogę wyjść z domu bez kropelki podkładu!
Cuda się dzieją! (;

poniedziałek, 2 września 2013

Pierwszy królik i sprawa turecka ^^

A w ogóle mnie cieszy, że powoli robi się Was coraz więcej. To tak bardzo, bardzo, bardzo miłe! (:

I teraz mogę o tym, o czym chciałam.
Króliczka zrobiłam jak byłam w Turcji na praktykach. Pierwsza lalka amigurumi w moim wykonaniu i od razu zakochałam się w tych przecudnych stworach. Nie mówię, że miałam tam swoje pudełko do sutaszu i miałam sutaszować. Skończyło się na wycieczkach do tamtejszej pasmanterii, żeby kupić motki. Kolejne i kolejne, bo jak się okazało, inni też pokochali szydełkowe zwierzaki.

Co śmieszniejsze, zwykle to ja byłam osobą, która bała się mówić po turecku.

W sklepie siedział starszy pan. I kiedy ja do niego mówiłam, swoim kulawym językiem próbowałam wyjaśnić, czego potrzebuję, on odpowiadał mi na migi. :D Tak, rozumiał mnie, bo zawsze dostałam to, czego chciałam. I tak, potrafił mówić, bo z innymi klientkami rozmawiał. Mnie natomiast nawet na merhaba (dzień dobry) nie odpowiadał. ^^ Było to tak bardzo nie-tureckie, ponieważ zwykle kiedy okazywało się, że mówię troszkę, Turcy żywili przekonanie, że jestem w stanie bezproblemowo ich zrozumieć nawet kiedy wyrzucają z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Cóż. Miałam trochę zabawy (((:











A tu kompletna nieczułość przyjaciela na śmierć biednego stworzenia.


Taka jeszcze jedna konkluzja mi przyszła do głowy. Nie wiem, może nie jestem dostatecznie ładna czy coś, ale wcale nie zauważyłam, żeby się tłumy mężczyzn na mnie rzucały. Pewnie, zdarzyły się jakieś flirty, ktoś chciał brać ze mną ślub, ktoś zapewne miał sam seks w głowie (nawet wiem kto, ale nie chcę o tym pisać, grunt, że nic z tego nie wyszło - w sensie, znałam tego Ktosia już wcześniej, jego podejście, etc., więc tylko spoglądałam na niego unosząc brew). Jestem blondynką, dodam.

Tak na prawdę to z mężczyznami i chłopcami tureckimi nawiązałam bardzo dużo ciepłych i miłych relacji bez żadnych podtekstów. Czego nie mogę powiedzieć o kobietach.

Problem jest taki, że Turków oceniamy przez pryzmat naszych i naszych znajomych, i znajomych znajomych wakacyjnych doświadczeń. Zapominając, że to co dzieje się w nadmorskich miejscowościach nie do końca odpowiada realiom. Wiem, bo moi znajomi często krytykowali i śmiali się z chłopców (bo można ich nazwać tylko chłopcami) z kurortów, którzy potrafili po angielsku trzy 'zdania': are you cola? are you disco? are you sex? I och! Jak oni potrafią czarować słowami! To chyba talent każdego tureckiego mężczyzny. Natomiast, powiedzieć i napisać można wszystko.

U mnie była krótka piłka. Słowo 'abi' (brat, bracie - używane tylko dla starszego, oznaczające też szacunek) rozwiązywało większość problemów damsko-męskich. Ci bardziej uparci próbowali przekroczyć granicę, ale ja wiem czego chcę albo nie i tego się trzymałam.

A miłych słów słuchałam z przyjemnością, uśmiechałąm się, cieszyłam i później zapominałam (;

Edit:
No cóż, znalazłam wyzwanie później, niż opublikowałam ego posta, ale mimo wszystko misiu pasuje do wyzwania ArtPiaskownicy, więc nieśmiało zgłaszam (: