Nie, definitywnie. Ale czas w Stanach zdaje się płynąć inaczej, i jakby go tak mniej było... Powoli wpadam w małą rutynę (po ponad dwóch miesiącach!). Poranki i popołudnia wypełnia mi słodka istota, wieczory fitness z przesławnym YMCA (nie byłam świadoma, że piosenka jest o klubie sportowym dopuki nie wypowiedziałam jego nazwy na głos, a i wtedy byłam przekonana, że to niedorzeczny zbieg okoliczności - dopiero obejrzenie przedpotopowego teledysku rozwiało wszelkie moje wątpliwości).
Ale niekiedy znajduję też czas na biżuterię. Dlatego odkąd przyjechałam tutaj udało mi się uszyć kilka rzeczy. Planuję zrobić ich nawet więcej niedługo (:
A tu na razie takie telefonowe zdjęcie na szybko, żeby nie było, że kłamię (;
Wymagają jeszcze wykończenia i bigli, ale większa część pracy już za mną (: